sobota, 15 października 2011

Przedpołudnie

Rumuński parlament zatwierdził nową ustawę. Dowiaduję się o niej od Mari, wiecznie uśmiechniętej, nieco pulchnej i czarnowłosej kobiety, której wiek szacuję na jakieś trzydzieści lat , pracującej jako kierowca w firmie męża. Fordem S - Max dzień w dzień o ósmej trzydzieści wozi mnie z hotelu do pracy. Jej zasób angielskich słów jest ograniczony, ale zważywszy, że naukę zaczęła rok temu - imponuje.
Mari, wożąc mnie do pracy, słucha radia, które akurat o tej godzinie nadaje satyryczną audycję, bo jej życzliwy uśmiech, nie znikający nawet po nieprzespanych nocach (między 22 a 6 rano wykonuje co najmniej dwa kursy z centrum Timisoary na lotnisko) ewoluuje w eksplozje całkiem już jawnego rżenia. Gdy kończy się śmiać, stwierdza: Radio, they are so so funny i gdy wie jak przetłumaczyć - tłumaczy. W środę nie śmieje się tylko kręci z dezaprobatą głową. Kiedy pytam o co chodzi, tłumaczy: Romanian politics, they say every driver must have special kauchuk for winter. Domyślam się, że kauchuk - to nic innego jak opona. Mari dorzuca jeszcze, że to nie koniec. Kontrolujący policjant może bowiem nie umieć rozróżnić opony letniej od zimowej, więc każdy kierowca jest zobowiązany jest mieć przy sobie paragon, albo fakturę, żeby władzy pokazać, że opona na której pisze na przykład Pro Snow jest na pewno zimowa. Pytam: jaka  sankcja, ile ma wynieść mandat? Four thousand RON and insurance lost when accident - brwi chyba wędrują mi bardzo wysoko, bo Mari mrugając długimi światłami, by jadące przed nami muzealne Yugo zawinęło się gdzie jego miejsce - czyli na prawy pas - potwierdza: Yes, yes - is crazy. Opony zimowe przezornie założyłem przed wyjazdem z Polski, ale skąd wziąć za nie rachunek? Szczególnie, że to na czym moje auto jeździ jest gumami po tak zwanej regeneracji?
Nic dziwnego, że Rumunom się ten przepis nie podoba. Komplet zimówek do takich cacek jak na zdjęciach pewnie parę lei kosztuje, a przecież benzyna też nie najtańsza.
***

Timisoara przecięta jest kanałem Begi. O tyle tajemniczym, że polska, podobnie jak francuska Wikipedia milczą na jego temat, angielska zamieszcza nic nie mówiącą trzyzdaniową notkę.  Rumuński artykuł jest bardzo obszerny, ma tylko jedną wadę - jest po rumuńsku. Zgaduję więc z niego, że kanał ma 114 km długości, z czego tylko 40 leży w granicach Rumunii. Powstał bodajże w XVIII wieku, w celu odprowadzenia części wód rzeki od której wziął nazwę, a która notorycznie zalewała Banat. Nim jego powstanie wyprostowało wszystkie hydrologiczne zawiłości okolica musiała być nieszczególna - z tego co gdzieś rzuciło mi się w oczy Timisoara powstała po prostu na bagnach.

Dowiaduję się, że dzięki kanałowi miasto jest jednym z niewielu w Rumunii, gdzie rozwinęło się wioślarstwo i kajakarstwo. Chcę wypożyczyć kajak lecz właściciel, z niewiadomego powodu każe mi przyjść za kilka godzin. W tym czasie, przyjrzawszy się temu co ma na stanie oblatuje mnie strach. Okrągłodenne, jednoosobowe łupinki zdecydowanie różnią się od Vist na których spłynąłem pięcioma rzekami w Polsce, na których możnaby śmiało rozpalić grilla, w których czego dowodzi doświadczenie można upchnąć sprzęt biwakowy na cały tydzień i dwie skrzynki piwa. Nie ryzykuję. temperatura powietrza około 10 stopni, wody pewnie tyle samo. Aparat z drugim obiektywem i telefon komórkowy kosztują razem około 2 tys. złotych. Poczekam na bardziej komfortowe warunki.
Na murowanym nabrzeżu ktoś nasmarował na czarno wielki, intrygujący napis: "Pedophiliei - children of god". Obok na czerwono dwuipółmetrowej wielkości literami: STOP i wykrzyknik. Czy napisy powstały równocześnie i mają być prostestem przeciw pedofilii? A może w Rumunii istnieje jakieś pedofilskie lobby głoszące swoje poglądy w postaci grafitti, a ktoś dopisał tylko na znak sprzeciwu ów czerwony STOP? A może Children of God, to księża, a napis jest potępieniem afery pedofilskiej? Autor nie umieścił nigdzie wykładni.
***

Piata Victoriei nie różni się tak naprawdę niczym od centrów innych europejskich miast. Rzecz jasna, budynki, stan ich utrzymania i zachowania - są różne. Ale tak jak w Krakowie na Rynku, w Barcelonie na La Rambli, Londynie na Trafalgar Square, czy Gdańsku na Długiej - przewalają się w soboty wycieczki pstrykających fotki turystów (po dolatujących strzępach słów sądząc: Włosi, Niemcy i Węgrzy, a także trafiający chyba wszędzie Japończycy), siedzący po kawiarniach lokalesi niespiesznie popijający kawę i spacerujący bez wyraźnego celu mieszkańcy. Za to w odróżnieniu od Polski - gdzie esteci i higieniści wypłaszają zanieczyszczające wszystko wokół gołębie z centrów miast i gdzie coraz częściej widać tabliczki zakazujące ich dokarmiania - Rumuni zdają się  lubić te ptaki, oswojone tak dalece, że siadają na ramionach, dają się chwytać w dłonie, głaskać, a nawet całować.


Co może być dla Polaka interesujące i nieco dziwne, Rumuni bardzo dbają o  ekspozycję swojej flagi. Nie miałem jeszcze okazji nikogo zapytać o przyczyny tego stanu rzeczy (nie ma w tym momencie żadnego święta), ale obserwuję, że niebiesko - żółto - czerwone sztandary powiewają dosłownie na każdym kroku, częściej nawet niż Stars and Stripes w amerykańskich filmach. Wiszą na każdym rządowym lub samorządowym budynku, uczelni, szkole, teatrze, operze - co jeszcze zrozumiałe, ale naprzemiennie z zielono - żółtym znakiem handlowym, nad wejściem do Mc Donald's - już dziwią




***
Idę na zachód. Niedaleko, nie więcej niż kilometr od  Piata Victoriei znajduje się ogród botaniczny. Może nieco rozczarowywać, bo w betonowych sadzawkach nie ma nawet kropli wody, ale jest dobrą okazją do poobserwowania mieszkańców Timisoary. Widzę jakieś młode dziewczyny portetujące się na parkowej ławce w jesiennej scenerii. Aparat, którym dysponują nie jest niczym nadzwyczajnym - ot trochę lepszy kompakt - ale przygotowane do zdjęć są rewelacyjnie. Z daleka widać starannie "wymejkapowane" twarze i rozpraszającą ostre słoneczne promienie, składaną blendę.
Przypomina mi się co usłyszałem przed wyjazdem: Rumuni są bardzo "pro". Chyba jeszcze bardziej niż Polacy. Kolega pyta mnie w pracy któregoś dnia:
- Jaki sport uprawiasz?
- Kajakarstwo...
- Proffesional?

I co mu odpowiedzieć? Że spływ raz na rok, podczas którego więcej opalania się, żartów i piwkowania niż wiosłowania?
Kawałek dalej, jeśli iść wzdłuż głównej ulicy dochodzi się do ronda, stoi przy nim mieszkalny blok - ponoć powstały za komuny. Jeśli to prawda, to jest jednak coś dobrego w tym co pozostawił po sobie w tym kraju Ceacescu. Takiej linii w budownictwie mieszkaniowym modernizmu, brutalizmu, czy socrealizmu jeszcze nie widziałem.
***
Największe centrum handlowe Timisoary nazywa się Iulius Mall. Jest chyba przedmiotem dumy miasta, bo dziwnym zbiegiem okoliczności, gdy rozmawiam z Rumunami, zawsze wypowiadają się o mieście dość krytycznie, twierdząc, że nic ciekawego w nim nie ma, ale kończąc dodają zawsze - ale mamy Mall.
Mall jak mall. Kupa sklepów w jednym miejscu. Idę jednak doń uzupełnić braki w garderobie. Mijam żółte mury więzienia, gdzie widać na soboty wyznaczono godziny widzeń bo ogonek przed bramą jak do mięsnego w 1985, przechodzę pod kolejowym wiaduktem i obok Praktikera trafiam na niezwykle fotogeniczne miejsce: stary poprzemysłowy i opuszczony teren (cementownia? żwirownia?). Ogrodzony niestety i to chyba niedawno, bo kłódka na bramie lśni nowością. Próbuję więc zdjęć zza płota Dobre ujęcie przypłacam prawie życiem, o czym informuje mnie przeraźliwie trąbiąca taksówka gdy ładuję się na jezdnię.
Malla już nie sfotografowałem. Tabliczka umieszczona na wejściu jednoznacznie zabrania: wprowadzania psów, wnoszenia pistoletów, fotografowania i filmowania. Za to na dachu, zaadaptowanym na kawiarnię - dzieci zaadaptowały balony na latawce.

1 komentarz: