poniedziałek, 10 października 2011

Eurolej

Sądziłem, że śniady, z sypiącym się wąsem wyrostek, dorabiający w niewielkim sklepie rodzaju "schwarz mydło i powidło" ulokowanym we wschodniej pierzei Placu Zwycięstwa (Piata Victoriei) mnie kiwnął.
Hotel Timisoara i Opera
Nie zorientowałem się rzecz jasna od razu, bo nie byłoby sprawy. Wyszedłem, uśmiechając się i grzecznie mówiąc: "Multsumesc, la revedere", zaaferowany, że udało mi się po rumuńsku spytać, czy mówi po angielsku i jeszcze bardziej pozytywną odpowiedzią. Zlazłem do podziemi restauracji Timisoerana, zamówiłem piwko o tej samej nazwie, obiadek złożony z mamałygi, jajka sadzonego, smażonego boczku, pieczonego schabu i dwóch kiełbasek, które wzięte do kupy miały być specjalnością regionu. Gdym oddając się refleksji nad siłą rumuńskich szczęk żuł schabik, który kruchością dorównywał kiełbasce, a kiełbaska wężowi ogrodowemu - dotarło do mnie jaki jest właściwie kurs rumuńskiej waluty i co za tym idzie ile tak naprawdę zapłaciłem kilka minut wcześniej.
Przetrząśnione naprędce kieszenie ukazały corpus delicti w postaci startera i karty doładowującej - kredyt na obydwu razem wyniósł 16 euro - a zapłaciłem w sumie 100 lei, czyli licząc z grubsza - 23.
Miałem iść i opieprzyć, albo i skórę przetrzepać łebkowi, który jak mi się zdało bezwstydnie mnie oszukał, biorąc za turystę - frajera, który od pięciu euro nie zbiednieje. Jak się miało okazać - dobrze się stało, że się powstrzymałem.
Opowiedziałem dziś tę historię znajomej Rumunce i powiedziała mi, że to normalne i tak to po prostu działa. Podatek płaci się osobno, a firmy według sobie tylko znanych zasad obliczają kurs lei. Telefony, jak się okazuje, to najmniejszy problem. Większość cennych towarów w Rumunii jak samochody i nieruchomości: mają ceny podawane wyłącznie w euro. Logika w tym ponoć taka, że aby kupić dom, czy auto - trzeba wziąć kredyt, a większości kredytów banki udzielają w twardej walucie.
***
Rumuni nie lubią zimna. Plotka mówi, że za czasów Ceacescu, gdy ten zawziął się by spłacić wszystkie zagraniczne zobowiązania (co mu się zresztą udało), prowadził politykę takiego zaciskania pasa, że zimą oficjalna temperatura w blokach w Bukareszcie miała wynosić 12 st. Celsjusza. Gdy się wchodzi do dowolnego małego sklepu - wypieki na twarzy murowane, nagrzane do 28 - 30 stopni. Niestety, zasada ta nie stosuje się do mojego hotelowego pokoju, w którym do chwili gdym wycyganił olejowo - elektryczny grzejnik zimno było niczym w psiarni. Recepcja twierdzi, że sieć ciepłownicza jeszcze nie działa.
***
Piata Victoriei
Umieściłem kilka zdjęć Piata Victoriei po zmroku, sukcesywnie w miarę gdy powstawać będą następne będę je tutaj wrzucał. Wieczory zapadają już szybko, a i "złota godzina" najlepsza do nocnego uwieczniania uroków miasta aparatem skurczyła się do dwudziestu kilku minut.
Timisoara jest zresztą bardziej fotogeniczna w nocy. W ciemnościach dyskretnie chowają się wstydliwe liszaje odpadającego z fasad tynku i nie widać smutnych, niemytych okien opustoszałych budynków. Miasto w nocy pławi się w złotym  świetle elektrycznych latarni. Część z nich pamięta pewnie końcówkę XIX wieku, kiedy miasto stało się pierwszym w Europie, którego ulice w nocy rozjaśnił blask elektrycznego światła.
Cerkiew Trzech Patriarchów -Timisoara

***
Na południowym krańcu Piata Victoriei godzi w niebo czterema wyniosłymi wieżycami Cerkiew Trzech Patriarchów.
Umieszczony na mosiężnej tabliczce napis twierdzi, że: Powstała w latach 1936 - 1946 zaprojektowana przez prof Trajanescu z Bukaresztu, który wygrał tym projektem Konkurs Narodowy (...) Stanowi udane połączenie stylu bizantyjskiego i gotyckiego. Słabo się znam na architekturze. Mi przypomina przedstawioną w skali 300:1 krakowską szopkę. Ale wrażenie - rzeczywiście robi. Swoją drogą, pierwszy chyba raz zetknąłem się z budynkiem, który powstał, a nie został zburzony w trakcie II Wojny Światowej.
Bartosz Sowisło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz