niedziela, 18 grudnia 2011

Rewolucyjne świętowanie

Jeśli miałbym powiedzieć coś stuprocentowo pewnego o Rumunach po niespełna trzech miesiącach pobytu w Timisoarze powiedziałbym, że mają totalnego hopla na punkcie dwóch rzeczy: urodzin i świąt.
Historia, zaczyna się prawdopodobnie tak:
Staje się, że w środku przedświątecznej zakupowej gorączki, odliczania ile to jeszcze nocy zostało do Wigilii Bożego Narodzenia (którą, mimo iż kraj prawosławny obchodzi się normalnie, 24 grudnia według gregoriańskiego kalendarza) trafiam na rumuńskie urodziny. Urodziny składają się z before'u  i imprezy zasadniczej. After'u chyba nie ma - wszyscy rozchodzą się do domów koło piątej rano.
Kumulacja przedświątecznego radowania się i celebrowania kolejnego przeżytego przez solenizantkę roku odbywa się w klubie nazwantym dość przewrotnie: D'arc. Przewrotnie, bo jak łatwo się domyślić, dyskoteka ma niewiele wspólnego z francuską świętą dziewicą (bardziej prawdopodobne, że nawiązane tam znajomości doprowadziły do bliżej nieokreślonej liczby defloracji) D'arc nazywa się, jak się nazywa, bo w środku ciemno choć oko wykol i właściciel zabawił się całkiem intelignetną, dwujęzyczną grą słów. Ciemno i głośno: muzyka dudni tak, że następnego dnia po przebudzeniu dzwoni w uszach jak Zygmunt na śmierć papieża.
Ziemia ma powierzchnię 510 milionów kilometrów kwadratowych. Lądy stanowią niecałe trzydzieści procent tej liczby, czyli jakieś 150 milionów. Ludzi jest na świecie ponad sześć miliardów. Diabli wiedzą czemu, znaczący odsetek z tej liczby postanowił stłoczyć się na 300 metrach kwadratowych D'arc. Nabite, że krew byłaby na szybach, gdyby klub miał choć jedno okno.
Co gorsza: Rumuni w trakcie imprezy koniecznie chcą pogadać i uparcie przekrzykują 120 dB nowszych i starszych hiciorów - najczęściej drą się prosto w ucho, co skutkuje nieznośnym swędzeniem błony bębenkowej, a młoteczek i kowadełko, ewoluują ze zdrobniałych form w pełnowymiarowe wyposażenie warsztatu kowalskiego.
Imprezy w Rumunii mają jeszcze jeden mankament: pozostawiają koszmarnego w skutkach kaca. Powodów jest kilka, wymienię trzy: alkohol w porównaniu z Polską, czy Europą Zachodnią - tani. Piwo kosztuje około pięciu lei, shoty różnych alkoholi mniej więcej tyle samo, drinki zaś około dychy. Żeby było jeszcze ciekawiej, średnio raz na godzinę przez klub przewijają się hostessy na obacasach dłuższych niż spódniczki, które noszą i częstują rozmaitymi alkoholami: a to tequilą, a to jeagermaistrem, a to jakimś różowym czymś w małych kieliszkach z ocukrzoną krawędzią (stylizowane na świętego Mikołaja chyba) ponadto, jak się człowiek spodoba barmanowi dostaje co chwilę kieliszek darmowego trunku. W klubach się pali, a wentylacji praktycznie (i teoretycznie) brak, nadymione, że gdyby nie fakt, iż ciemno widoczność spadłaby do mniej niż metra. Mikstura promocyjnych alkoholi, braku tlenu i hałasu powoduje, że syndrom dnia kolejnego jest dramatem w wielu aktach i wielu odsłonach: łepetyna trzeszczy w szwach, żołądek tańczy kankana, a ziemia wiruje ze zmienną prędkością. Serwowanie sobie takiej rozrywki częściej niż raz w miesiącu jest po prostu samobójstwem na raty.
Dziewuch dużo. Ładnych, zgrabnych i zadbanych. I co dla Polaka przyzwyczajonego do tradycyjnego (i zwykle mizernego w skutkach) "polowania na księżniczkę" w dyskotece - bardzo otwartych na nowe znajomości. Nawet za bardzo, co bywa trochę uciążliwe. Czasem dość jest uśmiechnąć się do swoich myśli mając w polu widzenia, którąś z Rumunek, a ta chwilę później już wywrzaskuje coś prosto w zmaltretowane głośną muzyką ucho. Żaden ze mnie macho, ani amant, a już na pewno nie rasowy i nałogowy podrywacz, a pierwszy raz w życiu zdarza mi się powiedzieć kobiecie, że nie życzę sobie jej towarzystwa, nie chcę z nią tańczyć i proszę, żeby mnie nie dotykała, bo czuję się głupio. W odpowiedzi słyszę: "przecież nie jesteś robocopem". I to trzy razy w ciągu jednej nocy.
Ludzie ubrani rozmaicie, co jest zresztą sympatyczną odmianą po powciskanych w koszule typu slim fit karkach z polskich klubów. Na wejściu nie stoi żaden upokoarzający selekcjoner, ochrona - jeśli jest to niewidoczna. Panów w czarnych marynarkach i podkoszulkach, ze słuchawką z zestawu głośnomówiącego w uchu, pozujących na agentów Secret Service - brak. Wchodzi kto chce, nawet Cyganie, choć uczciwie należy zaznaczyć, że po wypiciu określonej ilości alkoholu, gdy porzucają cywilizowaną otoczkę i zaczynają uprzykrzać innym imprezowiczom życie są dość szybko, brutalnie i skutecznie ekspediowani na zewnątrz. W strojach widoczny świąteczny rumuński odpał: mnóstwo ludzi ma na głowach czapki Sfantul Nicolae, czy też Mos craciun, niektóre z dziewcząt czerwone kiecki z białym futerkiem.
Budzę się następnego dnia koło południa. Wegetuję do godziny szesnastej, próbując pozbierać do kupy zdezintegrowany organizm. Wrzucam do plecaka aparat, pod pachę biorę statyw i idę na miasto - odetchnąć świeżym powietrzem i przy okazji zrobić kilka zdjęć ozdobionego świątecznie miasta. Okazuje się, po raz kolejny, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Gdyby nie impreza, gdyby nie kac, pewnie wylegiwałbym się w domu, czytał, albo oglądał jakiś serial. A tu się okazuję, że czeka na mnie mała, ale dająca do myślenia przygoda.
Na ulicy Alba Iulia, gdy rozstawiam sprzęt natrafiam na idący z Piata Victoriei (na który wszyscy tu mówią Operei) marsz. Są pochodnie, są rumuńskie flagi, pieśni (można posłuchać tutaj demonstracja śpiewa tylko refren) i skandowanie libertate, libertate. Uczestników niewielu - jakieś 300 osób. Trochę się boję, ale ryzykuję i robię kilka zdjęć. Statyw którego używam wygląda dość poważnie, więc tak demonstranci, jak i policja biorą mnie pewnie za dziennikarza. Na wprost Opery demonstracja zostawia po sobie krzyż ułożony ze zniczy. Liczę je. Sto czterdzieści.
Sprawdzam datę. 17 grudnia dwadzieścia dwa lata temu, w Timisoarze, zaczęła się rewolucja, która doprowadziła do upadku Nicolae Ceaucescu, jego ekspresowego procesu (można obejrzeć tutaj ) i egzekucji. Rewolucja, która zmiotła dyktatora do śmietnika historii i dała Rumunom tak zwany kapitalizm, zaczęła się dość niewinnie. Komunistyczne władze, w grudniu 1989 postanowiły pozbyć się niewygodnego, młodego wówczas, ewangelickiego pastora Laszlo Tokesza. Szczęśliwie dla niego nie postąpiły jak nasza esbecja z Popiełuszką, ale sama groźba wysiedlenia duchownego podziałała na rumuńskie społeczeństwo zmęcznone dekadą drakońskiego programu oszczędności, jak wstrząs na butelkę z nitrogliceryną. Ludzie wyszli na ulice i walka o pastora przerodziła się w demonstrację antysystemową i po obfitującym w krwawe wydarzenia tygodniu (ponad tysiąc ofiar śmiertelonych i ponad trzy tysiące rannych - dane niepewne) Rumunia weszła w dekadę okresu pośredniego - za sprawą Iona Iliescu , który wybrał się na prezydenta i wszystkie zbrodnie swojego poprzednika zamiótł pod dywan tak skutecznie, że proces lustracyjny i poszukiwanie odpowiedzialnych za masakry dokonywane w trakcie rewolucji ruszyły dopiero piętnaście lat później - ze skutkiem, którego łatwo się domyślić. Rumuńskiej rewolucji zawdzięczam jedno z  najwcześniejszych powiązanych politycznie wspomnień. Niebiesko, żółto, czerwone sztandary, z wyciętym środkiem, są jedną z pierwszych rzeczy jakie pamiętam z telewizji, gdy jako siedmiolatek oglądałem z rodzicami Wiadomości.
Mam w planach napisanie obszernego reportażu o tych zdarzeniach, potrzebuję do tego trzech rzeczy: znajomości rumuńskiego, kontaktów i czasu.
Tymczasem, jako że wyjeżdżam wkrótce na tydzień do Polski, życzę wszystkim, którzy tu zaglądają: Crăciun fericit - Wesołych Świąt - Sarbatori Fericite!

niedziela, 11 grudnia 2011

Co w Rumunii piszczy cz. 2

Pół tygodnia spędzam poza Rumunią. Przez kolejne pół obowiązki nie pozwalają mi opuścić biura o żadnej sensownej godzinie, tak bym mógł zrobić przynajmniej kilka przyzwoitych fotografii do zilustrowania tego, o czym chciałbym napisać.
Na domiar złego Timisoarę od połowy listopada do początku grudnia spowiła paskudna, marznąca mgła absolutnie zniechęcająca do opuszczenia "apartamentu" na dziewiątym piętrze.
Apartament umieszczam w cudzysłowie, bo cóż to za apartament o powierzchni 34 metrów kwadratowych, składający się z tzw. livingu połączonego z kuchnią, łazienki i sypialni, z widokiem na Iulius Mall i dobiegającymi odgłosami ulicy, pociągu i karetek, a od czasu do czasu alarmu wibracyjnego (bądź innego wibrującego urządzenia) położonego na podłodze u sąsiada piętro wyżej.
Niech czytelnik wybaczy, że idę na łatwiznę i podaję tylko kilka wieści z Rumunii za wspominanym już Nine o'clock.

Doradca BNR ogłasza koniec kryzysu

Pan Adrian Vasiliescu doradca Zarządu  Banku Narodowego Rumunii, ogłosił 8 grudnia, że: "cokolwiek się nie stanie w ostatnim kwartale tego roku - Rumunia skończy 2011 z dodatnim wzrostem gospodarczym". Vasiliescu zapowiedział też, że banki powinny zacząć dawać coraz więcej kredytów przedsiębiorcom, aby ci mogli spełniać żądania płacowe pracowników. Czyli jazda po kolejce górskiej cyklu koninkturalnego napędzanego inflacją i ekspansją kredytową, a prowadząca do periodycznych nieprzyjemnych tąpnięć ma się w Rumunii tak samo dobrze jak i na całym świecie. Nawet jeśli Vasiliescu ma rację na ten moment - za trzy lata przyjdzie kolejny "kryzys stulecia".

Minister Finansów tnie wydatki i naraża się na oskarżenia o łamanie Konstytucji

Opozycja protestuje przeciw obniżeniu bez zgody Parlamentu ilości pieniędzy w budżecie na 2012 rok przeznaczonych na działalność obu izb. Zaplanowane wydatki wynosiły: 107 mln lei dla Senatu i 216 mln lei dla Izby Niższej rumuńskiego parlamentu. W projekcie budżetu pojawiło się, odpowiednio: 85 i 198 mln lei. Sprawa wymknęła się nieco spod kontroli, bo w pewnej chwili część deputowanych zagroziła opuszczeniem sali obrad, co spowodowałoby brak kworum niezbędnego do uchwalenia budżetu. Na sali obrad doszło też do pyskówki w trakcie której przewodniczący Komisji Finansów określony został mianem "politycznej dziwki".

Związkowiec w pace

Marius Petcu - były lider  CNSLR Fratia (Confederația Națională a Sindicatelor Libere din România-Frăția - liczącego 800 tys. członków związku zawodowego) został skazany na 7 lat pozbawienia wolności za przyjęcie w sumie około 1,4 mln lei łapówek. Od wyroku będzie się odwoływał do Sądu Najwyższego.
Jak na działacza związkowego przystało Petcu cenił sobie wystawne życie - na kontach zgromadził prawie 60 tys euro i ponad 400 tys lei, jest także właścicielem biżuterii i ikon o wartości 20 tys euro.

Były wice przewodniczący Partii Liberalnej z zarzutami nadużycia stanowiska

Relu Fenechiu, został oskarżony o nadużycie stanowiska w 2006 roku, kiedy firma w której miał udziały sprzedała spółce z udziałem Skarbu Państwa transformatory za kwotę 100 miliardów lei (starych - na nowe 10 mln). Rzeczywista wartość urządzeń wynosiła 20 miliardów (2 miliony).

Pierwszy szpital rehabilitacji ponowotworowej powstanie w 2013 roku

Pierwszy szpital, zajmujący się wyłącznie nowotworami i wychodzeniu z choroby po zabiegach, a także pomocy w powrocie do normalnego funkcjonowania po chorobie  ma powstać w Dolinie Nara w 2013 roku. Prace ruszą w 2012 roku. Przewidziano w nim 42 miejsca.

niedziela, 4 grudnia 2011

Co w Rumunii piszczy cz.1

Odkrycie "Nine o'clock" czyli anglojęzycznego serwisu o Rumunii pozwala mi wreszcie - nieczytatemu i niepisatemu w tutejszej mowie, dowiedzieć się z w miarę wiarygodnego źródła co się w tym karpackim kraju wyprawia. Towarzyskie źródła informacji - ograniczające się do ludzi w moim wieku lub młodszych - są może nie tyle niewiarygodne, co niepełne. Młodzi Rumuni politykę i ekonomię mają po prostu w głębokim poważaniu i nie zawracają nią sobie głowy, a z poglądów politycznych przeważa jeden, który w Polsce charakteryzuje raczej ludzi w wieku 50+: "za komuny było biednie, ale każdy przynajmniej miał pracę i miał gdzie mieszkać".
Co więc się dzieje w Rumunii?

Rumuni uszczelniają granicę z Mołdawią.
A przynajmniej próbują - na razie podpisano tylko porozumienie na szczeblu ministerialnym. Problem, jak podaje serwis, jest poważny. Granica naruszana jest notorycznie i żeby było ciekawiej nie tylko granica lądowa. Jak się okazuje mołdawscy i ukraińscy przemytnicy naruszają rumuńską przestrzeń powietrzną szmuglując tą drogą papierosy na teren Unii Europejskiej.

Rząd negocjuje podwyżkę płac minimalnych
Z 670 RON do 700. A negocjuje z MFW, w którego kieszeni siedzi. Rumunia pożyczyła od MFW 20 miliardów zielonych, których potrzebowała... na spłatę długów. Na co te wszystkie pieniądze poszły - patrząc na stan infrastruktury i poziom życia ludności trudno powiedzieć. MFW reaguje więc jak zwykły bank i utracjusz (rumuński Rząd) musi się przed nim spowiadać z wszystkich wydatków. Przeciwko podwyżce protestują już... związki zawodowe, ale nie dlatego, że podwyżki nie chcą, ale dlatego, że uważają ją za kpinę - z ich wyliczeń wynika, że płaca minimalna, aby pokrywała najniezbędniejsze wydatki pracownika powinna wynosić 1100 RON.

Pikanterii wszystkiemu dodaje fakt, że Rumunia spłacająca już jedne długi drugimi, pod koniec lat 80 a na początku 90 - nie miała ani jednej lei długu - Ceacescu wycisnął naród jak cytryny (za co dał zresztą głowę), ale wszystkie zobowiązania spłacił. Politycy demokratyczni są jednak niesamowici - mając tak komfortową sytuację doprowadzić do zadłużenia na poziomie 38% PKB...

Święto Narodowe - Dzień Zjednoczenia
1. grudnia na pamiątkę zjednoczenia Królestwa Rumunii, Transylwanii, Besarabii i Bukowiny. Rzecz miała miejsce w Alba Iulia w 1918 roku.

Rumuni goszczą Jankesów

Zgodnie z zapowiedzią Sekretarza Stanu Bogdana Aurescu w 2015 ukończona zostanie baza w Develesu, którą mają przejąć amerykańscy żołnierze i docelowo  wyekwipować w elementy amerykańskiej tarczy antyrakietowej.

Votum nieufności dla Ministra Spraw Wewnętrznych

We wtorek, w Senacie, głosowanie przeciwko ministrowi Igesowi. Odbywa się pod hasłem: "Bezpieczny Iges niebezpieczeństwem dla obywateli".

Rumuńscy sędziowie olewają prawo
Internetowy serwis Econtext umieścił zarobki przewodniczących sądów okręgowych w Rumunii. Wahają się one między 5800, a 14000 RON miesięcznie. Jak się okazuje, część sędziów po prostu zignorowało obowiązujące przepisy i zeznań majątkowych nie upubliczniło.

Wszystkie informacje podaję za "Nine o'clock", do którego lektury zainteresowanych zapraszam:
http://www.nineoclock.ro/

piątek, 2 grudnia 2011

Dla podbudowania ego

Krótka notka, ku pokrzepieniu, wszystkich (wliczając w to moją skromną osobę), którzy narzekają na ślamazarne tempo budowy autostrad w Polsce.
Otóż jak wyczytałem dziś w "Nine o'clock" - anglojęzycznym, rumuńskim, serwisie informacyjnym Rumuni mają szansę na rekord Guinessa w kategorii "najdłużej budowana autostrada na świecie".
Czas budowy autostrady transylwańskiej może wynieść nawet... 22 lata. Według szacunków opartych o dokumenty inwestycji zakończenie prac nie nastąpi wcześniej niż w 2020 roku, ale równie dobrze może przeciągnąć się aż do 2026.
Autostrada o numerze A3, ma docelowo połączyć Bukareszt z Tirgu Mures, Cluj, Salaj i Bors na granicy węgierskiej. Planowane zakończenie inwestycji miało przypaść na 2018 rok. Opóźnienie realizacji wpłynie także na jej ostateczną cenę. Rumuńscy podatnicy dołożą do niej dodatkowo prawie 5 miliardów lei.
Na usprawiedliwienie można chyba dodać, że przebiegać będzie w większości przez górzysty, trudny teren.