wtorek, 19 maja 2015

Jozsefvaros, czyli kiepski dzień Laszla

Laszlo przeżywa właśnie najgorszy dzień w swoim dotychczasowym życiu i co gorsza perspektywy też nie rysują się jakoś specjalnie różowo. Ma 29 lat. Zgodnie z najnowszymi trendami mody męskiej nosi brodę a'la generał Thomas 'Stonewall' Jackson, który postradał życie w 1863 roku, koszulkę na ramiączkach, czapkę bejsbolówkę, kolczyk tunel w lewym uchu i krótkie spodenki. Obrazu dopełniają tatuaże na łydkach i przedramionach, różnorodne esy - floresy i tłumaczone na węgierski wersety z Biblii.

Ulica Illes, Jozsefvaros, Budapest

Mieszkał na parterze kamienicy na rogu Tomo i Illes niedaleko granicy kerulet VIII i IX, czy jak kto woli liczącej ponad 85 tysięcy mieszkańców dzielnicy Jozsefvaros (Miasto Józefa) i powierzchniowo większego, acz mniej ludnego Ferencvaros (Franciszkogród - skąd nazwę bierze najsłynniejszy chyba węgierski klub piłkarski). Laszlo urodził się tam i wychował. I powiedzieć chyba można, że złośliwy genius loci tego miejsca doprowadzić był go musiał tam, gdzie znalazł się teraz. A znalazł się pod wytłuczonym oknem swojego mieszkania, stojąc w skarpetkach na betonowym chodniku, z ramionami wykręconymi do tyłu i opasującymi mu nadgarstki niewygodnymi kajdankami. Pech i chciałoby się aż rzec: bazd meg.

Jozsefvaros nie jest najlepszą z budapesztańskich dzielnic. Mówiąc bardzo oględnie. Tak naprawdę to cieszy się opinią najgorszej. Powstała w 1873, kiedy trzy miasta: Buda, Peszt i Obuda, zdecydowały połączyć się w jedno i przy tej okazji ochrzczono ją imieniem Józefa II. Tego samego, który będąc równocześnie cesarzem i królem wielu krain, był przy okazji austriackim arcyksięciem i zapisał się w polskiej historii jako ten, co to najpierw zawinął nam Spisz i Orawę, a następnie 83 tysiące kilometrów kwadratowych powierzchni Pierwszej Rzeczpospolitej - czyli wziął czynny udział w I Rozbiorze. Jozsefvaros to niecałe siedem kilometrów kwadratowych, odcięte od Dunaju dystryktem V. W zasadzie bez zabytków i rzadko przyciągające turystów. Jak już tu trafiają to  przelotnie, gdy do Budapesztu przyjadą pociągiem i wysiądą na dworcu Keleti, czasami wybiorą się do Węgierskiego Muzeum Narodowego, a już bardzo rzadko pójdą zobaczyć dawną (obecnie chyba reaktywowaną) Akademię Wojskową Ludovika.

Laszlo nie turyści ani historia były teraz w głowie. Stoi i czeka aż dwóch funkcjonariuszy prewencji Rendororszag, wezwie przez krótkofalówkę ekipę dochodzeniowo-śledczą, która wejdzie do jego mieszkania i pewnie bez większego wysiłku znajdzie kilkanaście gram amfetaminy podzielonej na porcje wrzuconych beztrosko do szuflady między skarpetki i bieliznę. Unosi wzrok i patrzy w kierunku ulicy Illes, na nowy budynek mieszkalny przypominający niewielką twierdzę, gdzie na pierwszym piętrze, nad biurami i laboratoriami firmy Medres, opierając się o parapet i paląc papierosa przygląda mu się pewien mężczyzna. Laszlo kojarzy tą twarz. Widział go kilka razy jak wsiadał i wysiadał z Citroena C5 na polskich numerach rejestracyjnych. Raz nawet stał za nim w kolejce w małym sklepie spożywczym mieszczącym się kilkadziesiąt metrów od jego domu. Facet był wtedy z żoną i z ich rozmowy wywnioskował, że para jest mieszana: litewsko - polska. Lengyelek és litvánok Budapesten.

Fakt, że turyści się po Jozsefvaros nie kręcą nie znaczy, że dzielnica jest jaką węgierską monokulturą jaką mogłaby się wydawać. Wręcz przeciwnie, choć Węgrzy przeważają, to spory odsetek ludności stanowią mniejszości narodowe i etniczne. Co prawda, Polacy i Litwini występują w ilościach śladowych, ale za to Jozsefvaros upodobali sobie Cyganie i Chińczycy. Do tego, czasowo pomieszkują tu rumuńscy kierowcy busików kursujących zilnicsăptămânal do Erdely, (czyli Siedmiogrodu, czyli Siebenburga, czyli Ardealu, czyli po prostu do Transylwanii), którzy zostawiają swoje maszyny na parkingach zorganizowanych w miejscach, gdzie kiedyś stał dom, a potem bomba spadła - i jakoś przestrzeń trzeba było zorganizować. Bomby nie tylko zresztą spadały na Jozsefvaros z samolotów czy strzelane z armat. Czasami umieszczane były po prostu w koszach na śmieci. W 1995 roku, jakieś czterysta metrów od miejsca gdzie w skarpetach stoi Laszlo, na ulicy Prater numer 73, pod prowadzonym przez palestyńskiego uchodźcę kantorem, ktoś zdetonował ładunek tak silny, że w całej okolicy poleciały szyby z okien. Kolorowo - wielokulturowo.

Szyba wytłuczona w oknie mieszkania Laszlo była sprawą świeżą. Od niej się zresztą zaczął jego kiepski dzień. Wracał z imprezy, było późno, na ekranie telefonu miał 18 nieodebranych połączeń. Jedenaście od klientów, których po prostu nie usłyszał, bo muzyka była głośna, a pozostałych siedem od Csaby, hurtownika, który dostarczał mu do rozprowadzenia towar. Szedł zamyślony wzdłuż Koris ut., przeciął cieszącą się złą sławą Dioszeghy Samuel utca, gdzie policja, by kontrolować całe mieszkające tam towarzystwo ustawiła kontener z kilkoma kamerami na trzymetrowym maszcie. Minął nędzny budynek Kościoła Reformowanego i po dwóch minutach, skręcił w lewo, w Illes, by potem przy Autosbolt wejść na Tomo ut.

Rozmyślał, jak tu wytłumaczyć Csabie, że interes - nie chce iść. Argumentów miał niby kilka. Miejsce do prowadzenia biznesu wybrał przecież bezbłędnie: popyt w dzielnicy powinien, cholera, być. Wokół pełno życiowych rozbitków: inwalidów, bezrobotnych, cygańskich małolatów, tanich prostytutek i różnej maści świrów, których chyba przyciągał pobliski szpital psychiatryczny. No i, choć w osobnej kategorii, studentów medycyny. Akademik Semmelweis znajdował się o rzut kamieniem, a z tego co się Laszlo mgliście wydawało, to na medycynie uczyć się trzeba dużo, a w tym jak wiadomo niektóre ze środków psychotropowych wydatnie mogą pomóc. Rozczarował się. Studenci nie byli zainteresowani - kuli na sucho i klasycznie, nawet nie bardzo imprezując po nocach, bezrobotny spauperyzowany proletariat może by i ubarwił sobie życie, ale nie miał jak płacić, a dziwki chciały oddawać w naturze. A może się wszyscy bali, bo mer dzielnicy Mate Kocsis związany z Fideszem, miał takie ciśnienie na walkę z narkomanią, że aż zdobył z tego tytułu międzynarodową sławę, gdy w listopadzie 2014 roku urbi et orbi ogłosił projekt ustawy, która miała zobowiązać wszystkich: uczniów szkół średnich, polityków i dziennikarzy, do poddawania się dorocznym testom na obecność narkotyków w organizmie.

Rozbita szyba. Laszlo zorientował się, że z oknem coś nie tak dopiero gdy kawałki szkła zachrzęściły mu pod stopami. Podwójne, zespolone okno zostało wybite przy użyciu jakiegoś ciężkiego narzędzia, którym po dokładniejszych oględzinach pokoju okazał się sporych rozmiarów rzeczny otoczak. Laszlo westchnął tylko. Bardziej dosłownego esemesa jak ten półtorakilowy kamień nie mógł się spodziewać. Zgarnął na podłogę wszystko co stało na stoliku, odwrócił go blatem do dołu, wykręcił nogi i blat wstawił w ramę okienną, całość podpierając miotłą, którą zaklinował o podłogę. Poszedł spać.

Następnego ranka, gdy słońce stało już wysoko na nieboskłonie, a pod MedResem stał ogolony na zero Ferenc, zatrudniony tam w charakterze Facility Managera i palił siódmego już tego dnia papierosa popijając czwartą kawą i obserwował z oddali wytłuczone okno i wstawiony weń palisandrowy blat - Laszlo wstał. Poszukał w internecie firmy, która mogłaby wymienić zniszczone skrzydło okienne, z ciężkim sercem przyjął do wiadomości, że będzie go to kosztować 45.000 forintów i zamówił usługę na godzinę 16:00. Problem polegał na tym, że w portfelu miał tylko dwadzieścia osiem tysięcy. Trzeba było działać. Złapał za telefon i zaczął dzwonić po zignorowanych dzień wcześniej klientach. Część z nich kazało mu się wypchać, bo znaleźli już innego dostawcę. Pozostałych, w liczbie pięciu umówił, wbrew swojemu zwyczajowi, bo normalnie interesy załatwiał w zaciszu Parku Nepliget dwa kilometry dalej.

Szło nieźle. Do momentu, gdy w trakcie trzeciej transakcji, dosłownie znikąd wyjechał patrol, który od razu się zainteresował tym co to Laszlo i dwóch szesnastolatków robią stojąc na ulicy. Kwadrans później Laszlo stał w skarpetkach na chodniku, bo buty kazano mu zdjąć do przeszukania, a do mieszkania z wybitą szybą wchodziła grupa sześciu policjantów. Szufladę z bielizną i skarpetkami otworzą w siedem minut po wejściu do mieszkania.

XXX

Rzecz jasna nie wiem, czy Laszlo ma rzeczywiście na imię Laszlo, ani czy ma szefa Csabę i czy interesy załatwiał w Nepliget, czy może w Szechenyi, a może w ogóle gdzieś indziej. To, że go złapano i przetrząśnięto mu mieszkanie - widziałem na własne oczy. Okno w dalszym ciągu jest nienaprawione.
Nie jestem również do końca pewien historii o wybuchu: wiem, że zdarzyła się na pewno 19 września 1995 roku i wyleciał w powietrze kosz na śmieci przy kantorze prowadzonym przez wspierającego OWP Naji Awada - jakość tłumaczenia jaką udało mi się uzyskać używając Google Translate, nie pozwala mi na dalsze zgłębienie tematu. Jak widać - nawet Google przy węgierskim wysiada. Być może uda mi się tekst poprawić i uszczegółowić, dołożę też kilka zdjęć.

Bardzo dziękuję  Zsuzsy Kanyi za pomoc w znalezieniu informacji o zamachu bombowym na Praterze i części tłumaczeń.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz