sobota, 7 stycznia 2012

Timbru fiscal extrajudiciar i inne

La multi Ani 2012
Urząd do spraw imigrantów dla okręgu Timis mieści się w Timisoarze na ulicy Andrei Mocioni, kilkadziesiąt metrów od łagodnie zakręcającej w tym miejscu na południowy zachód Begi. W połowie drogi między Podul Decebal a Podul Dacilor. Kilkupiętrowy budynek podzielony jest nierówno między Komendę Policji a Oficiul Roman pentru Imigrari. W słoneczne, październikowe i stosunkowo wczesne popołudnie zbliżam się do niego pełen najgorszych przeczuć.
Najgorszych, bo kolejka  zaczyna się już na chodniku. Pnie się, wije i rozlewa jak pobliska rzeka, po siedmiu schodkach w górę, niknie w wąwozie ponurego malowanego na najwstrętniejszy z odcieni miętowej, odrapanej zieleni korytarzyka i znajduje ujście przy plastikowym oknie za którym siedzi Urzędnik. Jeden. Zajmuję  pokornie miejsce w imigranckiej ciżbie i usiłuję dojść przyczyny dla której pół świata postanowiło nagle migrować do Rumunii. W tłumie przeważają wprawdzie Serbowie co dość łatwo rozpoznać po mowie, nie brakuje Mołdawian, ale ukradkiem zerkając na dokumenty kurczowo dzierżone w garściach identyfikuję też Nigeryjczyków, Hindusów, Niemca i Marokańczyka głośno gadającego po francusku przez komórkę.
Kolejka porusza się w ślimaczym tempie, szczególnie, że każdy ze stojących przede mną, zdaje się trzymać miejsce dla trzech innych osób, które materializują się zwyczajnie znikąd. Godzinę zajmuje mi dotarcie do drzwi. Drugą - do okienka.
Urzędnik - co oczywiste przecież w  instytucji zajmującej się obsługą obcokrajowców- zna tylko rumuński. Ktoś litościwie  tłumaczy mi, że teczka z dokumentami jest OK, ale zapłacić jeszcze muszę taxa i przynieść umowę o pracę - po rumuńsku. Zaświadczenie o zarobkach wystawione mi przez payroll w Bukareszcie - nie wystarcza.
Mijają dwa miesiące i w połowie grudnia straszę mojego pracodawcę, że zostanę aresztowany za nielegalny pobyt w Rumunii, jeśli w końcu nie dostanę kontraktu, który rumuńskie władze będą skłonne zaakceptować. Umowa się odnajduje i robię drugie podejście do rejestracji. Sprawdzam teczkę i przypominam sobie o nieszczęsnym taxa, którego w dalszym ciągu nie uiściłem. Szukam na www Ministerul Administratiei si Interior i dowiaduję się z niej, że zapłacić mam taxa extrajudiciar de timbru. Do kupienia na każdej poczcie. Brzmi wprawdzie łatwo i  być może rzeczywiście jest na każdej z poczt, tylko że czterdziestoparoletnia pracownica Posta Romana, najpierw opieprza mnie, mówiąc że w Rumunii to się mówi po rumuńsku, a nie po angielsku, a następnie stwierdza, że nigdy w życiu o czymś takim, jak taxa extrajudiciar nie słyszała. Owszem ma taxę ale judiciate. Myślę sobie - wszystko jedno, w końcu to tylko jedno extra. Płacę dwie leje i wychodzę z papierkiem, który w niczym nie odpowiada mojemu wyobrażeniu o timbru (znaczek), ale jest zaopatrzony w moje imię, nazwisko, numer dowodu osobistego i informację, że wpłaciłem 2 leje na dobro jakiejś tajemniczej instytucji. Trafiam ponownie na Strada Mocioni i tym razem czekam tylko pół godziny. Nie z powodu kolejki, bo nie ma absolutnie nikogo - w tej liczbie Urzędnika, który gdy w końcu się pojawia, wygląda na bardzo zdziwionego, że ktokolwiek w ogóle nań czeka. Niedźwiedziowate chłopisko przegląda moje kwity, kiwa głową i mruczy pod nosem, że wszystko bine, bine, foarte bine i na koniec pyta:
- Taxa?
Pokazuję mu chitanta, które dostałem na poczcie. Wpatruje się weń podejrzliwie, kiwa z dezaprobatą głową, nosem kręci, wlepia we mnie oczy i mówi coś co brzmi mniej więcej tak:
- Esta taxa judiciate!.. Timbru fiscal doi lei!? - i pokazuje mi jakieś małe beżowe znaczki, których spory plik leży na jego biurku. Wyjmuję więc portfel i bełkoczę:
- As dori cumprar aici... - co jak mi się wydaje powinno oznaczać, że chcę kupić tutaj (jak do tej pory nie udało mi się odbyć ani jednej lekcji rumuńskiego).
- Nu aici! A la posta! - odchodzę rozbity, bo przecież wiem, że na poczcie tego nie sprzedają, ale jak to wytłumaczyć chłopu, który nie mówi po angielsku i zdążył mi już trzasnąć okienkiem w nos? Z braku alternatywy wlokę się ponownie na Bulevardul Revolutiei 1989, do gigantycznego, a ponurego neoklasycystycznego chyba gmaszyska poczty. Zdecydowany w razie potrzeby rozpocząć strajk okupacyjny, albo wojnę polsko - rumuńską, cokolwiek. Byleby wejść w posiadanie cholernych znaczków.
Próbuję inaczej - zamiast wieszać w flagi Solidarności na oknach w pierwszym rzędzie, a pytać o taxę extrajudiciar w drugim. Skoro jest ona najwyraźniej owiana tajemnicą dla wszystkich 22 milionów Rumunów niezatrudnionych w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych... Mówię po prostu:
Dokument nadający autorowi rumuński Pesel
- Timbru fiscal, doi lei va rog. - i jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki wchodzę w posiadanie upragnionych beżowych kawałków papieru. Trzy dni później odbieram kartkę papieru, która zaświadcza, że Bartosz Sowislo din Polonia ma prawo do pobytu na terenie Rumunii do grudnia 2016 roku. Nadaje się mu również CNP (PESEL), którym posługiwać się ma w kontaktach z instytucjami na terenie Rumunii, co urzędowo stwierdza okrągła pieczęć i nieczytelny podpis Szefa Urzędu ds. Imigrantów Okręgu Timis.

***
Zawodowo jestem zmuszony do współpracy z administracją Lotniska "Traian Vuia" w Ghirodzie - tuż obok Timisoary. Administracja ma wspaniały system przyjmowania urzędowych dokumentów. W Biurze Podawczym siedzi Calin wraz z kumplem, mają kserokopiarkę, pieczątki i księgę podawczą o rozmiarach i masie trzech płyt chodnikowych. Przyniesiony wniosek o przedłużenie ważności kart parkingowych jest pieczołowicie opatrywany numerem, rejestrowany, okraszany  datą i podpisem. Interesant dostaje kserokopię, uścisk dłoni i uśmiech  na pożegnanie. Co potem dzieje się z papierem nie wiem, ale wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że wniosek ląduje chyba od razu w niszczarce do dokumentów, śmietniku, albo czarnej dziurze. Ani razu nie otrzymuję ani pisemnej, ani ustnej, ani w ogóle żadnej odpowiedzi.
Miesiąc w miesiąc, gdy mnie i moim pracownikom grozi, że kolejnego dnia nie dostaniemy się do pracy - urządzam najazd na biuro Dyrektora Administracyjnego. Łysy, krępy i wyglądający dość brutalnie dyrektor o imieniu Aurelian robi zaaferowaną minę i pyta czy to pilne. Gdy potwierdzam, bierze ode mnie kopię i osobiście gna do informatyków, którzy w dziesięć sekund załatwiają sprawę. I tak regularnie 9 dnia każdego miesiąca. Pytam kiedyś jednego z pracowników lotniska o co w tym wszystkim chodzi i czy po prostu nie dałoby się tej sprawy załatwiać normalnie słyszę w odpowiedzi: This is Romania.
***
Mici - w postaci nieprzetworzonej
Rumuńska kuchnia nie różni się jakoś drastycznie od polskiej. Są kiszone ogórki i kapusta (castraveti si varza murat), w meniu często pojawiają się cartofi w postaci swojsko brzmiącego piure i w nieco mniej zrozumiałej formie cartofi prajite które są niczym innym jak frytkami. Rumuni bardzo lubią mięso, szczególnie chętnie wsuwają ceafa de porc (karczek) oraz piept de pui (pierś z kurczaka). Nie gardzą też tradycyjnymi w ich kuchni micisarmale . Te drugie,  do złudzenia przypominające nasze gołąbki.
Absolutną podstawą wyżywienia jest ciorba - w zasadzie zupa, choć Rumuni czynią między nimi różnicę. Supa jak się dowiaduję jest "czysta" - jak na przykład rosół, Ciorba jest za to zawiesista, zabielona bogato smantaną i pełna kawałków mięsa, warzyw i ziemniaków (razem lub osobno w zależności od wersji). Porządnie przyprawiona, zagryziona paine (chlebem) - spokojnie robi za cały posiłek. Bardzo dobrą można zjeść w restauracji Timisoarana
...i w po obróbce termicznej. W towarzystwie:
ciuperci(pieczarek) cartofi,
ridichi negre (rzepy) i ceapa galba (cebula)
Ubytek objętości dowodzi, że w Rumunii, jak wszędzie
w przemyśle mięsnym: in aqua profitas.
Na deser prajitura - ciasta.
Mało natomiast jada się ryb, a stoiska nabiałowe w nawet najbardziej nabitym ludźmi supermarkecie świecą takimi pustkami, że strach głośno mówić, ze względu na rozchodzące się echo. Nic zresztą dziwnego: średnia rumuńska pensja jest o 1300 złotych niższa od średniej polskiej (brutto), a cascaval (ser) jest nawet 100% droższy niż w Polsce. Próbuję dojść do przyczyny tego stanu rzeczy, ale nikt nie potrafi udzielić mi odpowiedzi sensowniejszej niż: "drogo bo drogo". Osobiście podejrzewam politykę rolną UE, ale dowodów brak. Ze świąt w Polsce przywożę więc ze sobą trzy kilo żółtego sera, trzydzieści litrów soków (w Timisoarze litr soku jabłkowego kosztuje 7,5 złotego!) i pełno camembertów, a także brie, które kocham miłością odwzajemnioną, a które w Rumunii kosztują około 10 złotych w wersji najtańszej.
Rumuni, jeśli nie podróżują za granicę nawet nie zdają sobie sprawy z panującej u nich drożyzny, ci natomiast, którzy na oczy przejrzeli jeżdżą raz w miesiącu na zakupy do węgierskiego Szeged, gdzie jak twierdzą: i taniej, i lepiej.
Rumuńskie marki spożywcze
Rumuńskich marek spożywczych w sklepach jak na lekarstwo, albo nie wiem gdzie ich szukać. Dowiaduję się, że w latach '80 (kiedy jedzenia w sklepach w zasadzie nie było, bo Ceacescu sprzedawał wszystko zagranicę by spłacić długi) podstawę wyżywienia porannego stanowiła Sana (chyba maślanka), a ze słodyczy dostępny był ROM - czekoladowy batonik o nadzieniu nieco przypominającym to z naszych Pawełków, a cieszący się opinią kultowego - jak nasze Prince Polo.
Nie wiem, czy  Salam de Biscuiti  ma jakieś historyczne, tradycyjne, popkulturowe, czy kultowe znaczenie, ale że w supermarketach tego pełno, a i w Hotelu Timisoara stanowi podstawę śniadaniowego wyżywienia - wciągam go na listę moich rumuńskich marek. Jest niczym innym jak naszym "kartofelkiem" - tylko większym, pokrojonym w plastry i nasączonym rumowym olejkiem tak, że ciężko go przełknąć.
Z produktów luksusowych - wyroby cukiernicze Heidi - rewelacja.
***
Sylwestra, ze względu na zapalenie spojówek spędzam w swoim mieszkaniu w Timisoarze. Wychodzę jednak w samą północ i dobrze, że biorę aparat, bo pokaz ogni sztucznych i nieprzeliczony tłum na Piata Operei zapierają rozmachem dech w piersiach. Choć rumuński brak zdrowego rozsądku przy puszczaniu fajerwerków, jeśli nie przewyższa, to bez wątpienia dorównuje polskiemu.

A że w Rumunii jeszcze 7 stycznia wszędzie to słyszę, powtarzam:
La Multi Ani 2012!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz